17 marca 2017

Qobustan – petroglify i wulkany błotne

Choć eksplorację Azerbejdżanu rozpoczęłam od zwiedzania Baku, to jednak na początek mam ochotę napisać o Qobustanie, gdyż wypad w tamte okolice przyniósł mi w zasadzie najwięcej wrażeń.

Qobustan to park narodowy, od kilku lat wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, w którym są niewielkie i bardzo stare pagórki, malowidła naskalne i wulkany błotne.  Znajduje się w odległości ok 65 kilometrów od Baku, nie jest też trudno tam się dostać.



Dojazd na miejsce

Jako miłośniczka klimatów lokalnych polecam udać się w to miejsce nie ze zorganizowaną wycieczką (w każdym hotelu są oferty), tylko na własną rękę, a w zasadzie nogę. Po pierwsze trzeba dostać się do przystanku marszrutek (20 Saha), który jest jednocześnie końcowym przystankiem autobusu nr 6. Autobus 6 zatrzymuje się przy stacji metra IçǝriSǝhǝr. Marszrutka z numerem 195 jedzie do Qobustanu, sama podróż trwa ok 1,5 godziny. Przyda się odrobina cierpliwości przy okazji tegoż przedsięwzięcia, jako że marszrutki nie ruszają z przystanku o żadnej określonej godzinie. Musieliśmy czekać ok pół godziny, zanim autobus się zapełnił a kierowca zjadł lunch. W tak zwanym miedzy czasie zmuszeni byliśmy odpierać ataki zdesperowanych taksówkarzy, którzy uparli się zawieźć nas na miejsce samochodem. Proponowali cenę 30 AZN, podróż marszrutką wyniosła 1 AZN. Z powrotem udało nam się złapać busika do Baku, który jechał dwa razy szybciej i wyrzucił nas przy stacji metra Avtovazgal, a cena była dokładnie taka sama (1 AZN). Można więc pokusić się o dojechanie do Qobustanu właśnie busikiem. Problemem może być odnalezienie właściwego, gdyż wielość busików, autobusów i taksówek przy Avtovazgal gwarantuje skuteczne zagubienie się w gąszczu pojazdów.

Petroglify

Nie lada wyzwaniem okazało się dojście do muzeum petroglifów pieszo z przystanku autobusowego w Qobustanie. Początkowo ciężko było uwolnić się od jeszcze bardziej natarczywych taksówkarzy i podwozicieli, którzy nie mogli zrozumieć, że ktoś chce iść pieszo zamiast jechać. Przecież to komplenie nieracjonalne. Generalnie po wyjściu z marszrutki trzeba kierować się na majaczące w oddali wzgórze. Miejscowi zresztą jak już zrozumieli, że nie chcemy jechać taksówką, chętnie pokazywali kierunek, w którym należy iść.

Krajobraz jest iście księżycowy…

Rury z gazem (fot. własna)



                                   Drogą na przełaj (fot. Dominik Wach)

Trzeba tylko uważać idąc na przełaj, gdyż policja nie śpi, jak już wcześniej pisałam. Szliśmy sobie właśnie niekoniecznie tak jak prowadzi droga, do której w końcu trzeba było zawrócić. No i pojawił się pan policjant z garniturem złotych zębów i zapytał uprzejmie, czemu tak łazimy po polach, bo może mamy jakieś podejrzane zamiary. No tak… I znowu trzeba się było tłumaczyć, że turyści to lubią chodzić pieszo i robić zdjęcia, a nie wozić się taksówkami. Nagle zaczęliśmy doskonale rozumieć język rosyjski. Co ciekawe, policjant wyraźnie nabrał do nas sympatii jak się dowiedział, że jesteśmy z Polski, a nie z Rosji czy Ukrainy, o co nas początkowo posądzał. Nawet zaproponował podwózkę, za którą uprzejmie podziękowaliśmy i kontynuowaliśmy wędrówkę.







                                   Pod górę pełną petroglifów (fot. Dominik Wach)

A petrodglify to pochodzące sprzed 20 tysięcy lat naskalne, prehistoryczne rysunki przedstawiające sceny z codziennego życia ówczesnych mieszkańców, zwierzęta i rośliny. Wejście do parku i do muzeum, które znajduje się jeszcze przed wejściem na szczyt to koszt 5 AZN od osoby.




                                         Wspomniane petroglify (fot. Dominik Wach)

                                              Muzeum (fot. Dominik Wach)

Wulkany błotne

Z góry z petroglifami do wulkanów błotnych jest kilkanaście kilometrów i tutaj już trzeba skorzystać z lokalnych taksówek. No i pojawił się problem, bo niewątpliwie poszła fama na wioskę, że tych wariatów to już nie podwozimy i pies z kulawą nogą nie chciał się zatrzymać, jak wracaliśmy. Dopiero jakiś niczego widocznie nieświadomy miejscowy pan w super starej Ładzie zlitował się nad nami już w okolicy miasteczka i zawiózł nas na te wulkany i z powrotem na  przystanek autobusowy za 20 AZN. Byliśmy już tak zdesperowani, żeby dotrzeć tego dnia na wulkany, że zapłacilibyśmy chyba każdą cenę.
Wulkany błotne to ewenement na skalę światową, występują bardzo nielicznie w przyrodzie. Żeby powstały, złoża gazu ziemnego muszą być dość głęboko położone (ok. kilkaset metrów), a bezpośrednio nad nimi znajdować się woda i przepuszczalna warstwa gleby – iłów, mułów i piasków. Ulatniający się gaz miesza się z wodą i z piaszczystym podłożem i wydobywa na powierzchnię w postaci bulgoczących błotnych bąbli.






                                            Wulkany i bąbelki (fot. Dominik Wach)

A w jednym miejscu płonął ogień

                                                        fot. Dominik Wach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz