29 stycznia 2019

Amman w styczniu bez upału

Jordania kojarzyła mi się zawsze z pustynią, dzikimi jeźdźcami i tajemniczym, trudno dostępnym skalnym miastem. Kiedyś do Jordanii trzeba było docierać od strony Izraela, najłatwiej było dolecieć do Ejlatu i stamtąd już drogą lądową do Jordanii. W sumie opcja niezła, ale niestety Izraelczycy wbijają w Ejlacie pieczątki do paszportu. Więc potem można mieć problem w niektórych konsulatach, które odmawiają wydania wizy osobom, które były w Izraelu.. Ale od października poprzedniego roku są już bezpośrednie loty z Polski do stolicy Jordanii, z Krakowa i z Modlina.
A że Jordania to było jedno z moich dream destination, to się długo nie zastanawiałam i kupiłam bileciki. 

                                                         flaga jordańska (fot. babis)


Wiza czy JordanPass?

A to już zależy od tego, co się zamierza robić w Jordanii i jak długo w niej zabawić. Możliwe jest nabycie wizy on arrival, na lotnisku po przylocie, taka przyjemność kosztuje 40 JOD (ok. 220 PLN). Jeśli ktoś jednakże zamierza odwiedzić Petrę, to bardziej opłaca się kupienie wcześniej JordanPassa, który zawiera w sobie już wizę. Jordan Pass z opcją jednodniowego zwiedzania Petry kosztuje 70 JOD (pobyt 4 dni), a samo wejście do Petry kosztuje 50 JOD. W cenie też inne atrakcje i zabytki jordańskie. Opcji zresztą jest więcej, wszystko na stronie internetowej.
JordanPass kupuje się on-line, wystarczy kilka dni przed wylotem: https://www.jordanpass.jo/

Jeśli chodzi o miejscową walutę, to można wymienić pieniądze na miejscu, najlepiej dolary amerykańskie albo euro, złotówek wymienić się nie da. Ja wymieniłam złotówki na dinary w Warszawie, jest jeden kantor na Świętkorzyskiej, który ma naprawdę sporo różnych walut, a i kursy nie są złe. Oczywiście można też skorzystać z bankomatów na miejscu, trzeba jednak liczyć się z prowizją za każdą wypłatę w wysokości 5 JOD.

Amman

Typowe miasto arabskie, ze wszystkimi standardowymi cechami, które jednych denerwują, a inni je uwielbiają ;-) Położone na wielu wzgórzach, pełne wąskich uliczek pozbawionych chodników i zawalonych zaparkowanymi samochodami, między którymi ciężko się przecisnąć. Jak oni potem wyjeżdżają, pozostaje dla mnie nierozwiązaną zagadką ;-) W centrum multum mini kawiarni, ulicznych sprzedawców wszystkiego, straganów, knajpeczek… Kolorowo, głośno i ciasno.

Miasto nie ma jakiejś zawrotnie wielowiekowej historii i w zasadzie poza nowoczesnymi wieżowcami dzielnicy businessowej, do której nie miałam po co iść, całe miasto ma bardzo zbliżoną, jednorodną architekturę. No i trochę pozostałości z czasów romańskich, które zrobiły na mnie wrażenie i z czystym sumieniem mogę polecić odwiedzenie tych miejsc.















                                               Amman z różnych perspektyw (fot. babis)
Cytadela i teatr rzymski

Cytadela jak łatwo się domyśleć góruje nad miastem, dobrze ją widać z daleka. Wspinaczka nie jest jakoś bardzo męcząca, zwłaszcza w styczniu, latem pewnie można się zmachać i upocić. Zawsze można skorzystać z taksówki, a tych nie brakuje. Warto dogadać od razu cenę kursu, z jordańczykami należy się ostro targować i zbijać cenę do skutku. Bardzo dobrze działa Uber, no ale żeby go zamówić trzeba mieć internet. Kurs 10 – 15 minutowy w obrębie miasta nie powinien być droższy niż 2 – 3 JOD. Wszyscy lepiej bądź gorzej mówią po angielsku, nie ma więc większych problemów komunikacyjnych.
Wejście na teren Cytadeli jest w cenie JordanPassa, warto zaznaczyć też, że dzieci do 12 roku życia praktycznie wszędzie wejdą za darmo.










                                                       Cytadela w Ammanie (fot. babis)

Teatr rzymski widoczny jest ze wzgórza cytadeli, został zrekonstruowany. Nie mniej jednak i tak fajnie jest do niego podejść i wdrapać się na najwyżej położone trybuny. Jak dla mnie niesamowite wrażenie, ponieważ mam lęk wysokości. W starożytności jakoś nikt nie wpadł na pomysł montowania barierek, więc gdyby nie pomocna dłoń mojego syna, nie wiem czy bym się odważyła wdrapać na górę. A na pewno byłby problem z zejściem na dół ;-) Nie polecam wejścia w czasie deszczu, bo jest strasznie ślisko i można wybić sobie zęby ;-)



                                                         Teatr rzymski (fot. babis)


Byłam też w Jordan Museum, które wspominam tylko dlatego, że szalenie mnie rozbawiło. Jest to dość nowoczesne miejsce, interaktywne, przygotowane w zasadzie przede wszystkim dla dzieci i młodzieży. Można się dowiedzieć bardzo dużo o wkładzie arabskich myślicieli w światową naukę. I tak okazuje się, ze pierwszymi chirurgami byli arabowie, że pierwsze narzędzia do nawigacji wymyślili arabowie, że to nie bracia Wright byli prekursorami lotnictwa, tylko arabowie już w X wieku i tak dalej. Uwielbiam obserwować propagandę w różnych kulturach i nacjach, Jordan Museum okazało się być pod tym względem doskonałe.



Jordan Museum z dziedzińca oraz z lotu ptaka (fot. babis)


Arabski klimat

Klimat miasta najlepiej jest poczuć spacerując wąskimi uliczkami. W ścisłym centrum koniecznie trzeba odwiedzić dwa kultowe miejsca: Hashem Restaurant, w której serwowany jest najlepszy falafel i humus, oraz Habibah Sweets, gdzie różnorodność słodyczy jordańskich przyprawia o zawrót głowy.

                                                    Hashem Restaurant (fot. babis)

                                                      Habibah Sweets (fot. babis)

Polecam też przejść się Rainbow Street. Jest to najbardziej reprezentacyjna ulica, na której dominują wille i rezydencje najbogatszych mieszkańców Ammanu. Nawet dziadek obecnego króla Abdallaha II mieszkał tam wraz z rodziną. Jest tu także najsłynniejsza budka z falafelem (Al Quds Falafel), gdzie jeśli wierzyć miejscowemu taksówkarzowi, ostatnio jadł sam król. Falafel podawany jest w picie i naprawdę nigdy dotąd nie jadłam tak pysznego. Kosztuje grosze. Tuż obok jest restauracja, w zasadzie burgerownia Tim’s Burger, w której burgery przygotowywane są z jordańskiej wołowiny i serwowane przez samego szefa, według jego własnej receptury. Osobiście nie próbowałam, bo nie jem mięsa, ale wyglądały bardzo apetycznie. A syn mój dostał gratis frytki, tak spodobał się właścicielowi ;-) Nawet zrobił sobie z nami selfie. Widocznie stanowiliśmy z Kaziem osobliwy duet ;-)

Wbrew moim zwyczajom nie wchodziłam do meczetów, bo były bardzo niepozorne. Bez przepychu, blichtru i rozmachu. Ot, takie sobie skromne miejsca modlitw. W Ammanie są w zasadzie na każdym kroku, w zasadzie każdy taki sam. Wrażenie jest dopiero w porach modlitw, kiedy to zaczyna się nawoływanie muezinów, które tworzy niezapomnianą i jedyną w swoim rodzaju muzykę.