16 stycznia 2017

Suzhou – miasto w którym zagina się czasoprzestrzeń

Suzhou to maleńkie, prowincjonalne chińskie miasteczko położone na trasie między Nankinem a Szanghajem. Szybkim pociągiem z każdego z tych miast można do niego dojechać w około godzinę. Leży w prowincji Jiangsu w regionie Jiangnan. Nie bez kozery piszę, że jest to małe miasteczko, bo jak na chińskie warunki dwa miliony mieszkańców to nie jest dużo.

Miasto słynie z pięknych ogrodów, pokryte jest też gęstą siecią malowniczych mniej lub bardziej kanałów, które są żyłami i tętnicami miasta. Jest ono bardzo dobrze znane jako punkt turystyczny wśród samych chińczyków, którzy przyjeżdżają tu tłumnie, aby podziwiać kilkusetletnie perły architektury krajobrazu.

Pomimo regularnej sieci kanałów trudno jest poruszać się po mieście z użyciem tradycyjnych map. Po raz kolejny miałam wrażenie, że chińscy kartografowie bardzo dbają o to, żeby zmylić wroga. Zdarzyło mi się iść przez miasto po klasycznym kwadracie i to, co było po drodze, nijak miało się do mapy. Nie mówiąc o tym, że idąc po kwadracie nie trafiałam w miejsce rozpoczynania spaceru. Bardzo dziwne uczucie…

Miasto samo w sobie niczym nie różni się od innych, ogrody, świątynie i atrakcje turystyczne nie są w jednym miejscu, trzeba się sporo nawędrować żeby zobaczyć choć część z nich. Generalnie jednak większość mieści się w historycznym centrum miasta (zawierającym w sobie także dwa centra biznesowe, żeby nie było za łatwo), które otoczone jest fosą zewnętrzną. Dostać się do środka można przez jedną z licznych bram. Samo miasto oczywiście ma metro, dwie linie, linia 1 przebiega przez sam środek historycznego centrum.
                          Zatłoczona uliczka przy Changmen Gate (fot. własna)

                     Widok na kanał z Changmen Gate (fot. własna)

                           Boczny kanał w centrum historycznym (fot. własna)

                       Mniej reprezentacyjna część miasta (fot. własna)

Na pewno warto wejść do jednego z ogrodów. Ja akurat byłam w Ogrodzie Przebywania (Lingering Garden), położonym tuż poza centrum. Cena za wejście to ok 35 CNY.
Chińskie ogrody są pięknie zaprojektowane i można w nich autentycznie odpocząć. Oprócz kwiatów, drzew i krzewów mają też altanki, świątynki oraz kawiarnie i sale wystawowe. Jeśli chodzi o kwiaty, to dominują chryzantemy, u nas kojarzone przede wszystkim z cmentarzem. Nie brakuje też bambusowych gajów oraz bonsai, czy też artystycznych kompozycji kwiatowych.


                                  Chryzantemy w Lingering Garden (fot. własne)


                                Bonsai w Lingering Garden (fot. własne)


                                     Bambusy w Lingering Garden (fot. własne)


                                                 Lingering Garden (fot. własne)


Liczne świątynie i pagody malowniczo komponują się z ogrodami. Żeby zapewnić sobie szczęście, koniecznie trzeba obejść pagodę zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Mogę mieć trochę przerąbane, bo po mojemu jak zwykle poszłam w złą stronę…




                                 North Pagoda & Bao’en Temple (fot. własne)


Warto też udać się na godzinny rejs barką po kanałach, zwłaszcza po zmroku, wówczas bowiem wszystko, łącznie z drzewami, jest pięknie podświetlone. 
Ambitnie podjęłam próbę odnalezienia portu, z którego odpływają takie barki, co wyczytałam w przewodniku. Barki miały czekać w kilku portach położonych przy bramach (Gate) do historycznego centrum miasta. Nic bardziej mylnego. 

Polecam zamiast tułać się bezsensownie po mieście, skorzystać po prostu z oferty licznych „biur podróży” oferujących rejsy po kanałach. Pisząc biuro podróży, mam na myśli budki albo stoiska obecne wszędzie w centrum. Naganiacze zachęcają bardzo przekonująco do skorzystania z ich oferty. Cena 45 minutowego rejsu to ok 160 CNY za dwie osoby. A przeżycie jest niesamowite. Nie tyle z powodu widoków, ile z faktu znalezienia się w zupełnie nieprzewidywalnych okolicznościach. 

Pan Chińczyk, który zainkasował pieniądze za rejs, natychmiast zawołał kolegę, którego zadaniem było zaprowadzenie mnie do innego pana, u którego należało poczekać 15 minut, zanim zjawił się jeszcze inny pan. Ten ostatni ku mojemu zaskoczeniu wcale nie odprowadził mnie do portu, tylko na parking, gdzie czekał autokar, a w nim kilkanaścioro chińskich turystów. Cóż było robić. Wsiadać i czekać na dalsze wydarzenia. Po kolejnych 15 minutach autokar ruszył ulicami Suzhou, a przewodnik opowiadał coś z wielkim zaangażowaniem, oczywiście po chińsku. Przecież to mój problem, że nie rozumiem po chińsku. Na szczęście po kolejnych 20 minutach autokar podjechał do portu. Na pewno sama bym go nie znalazła… Rejs był bardzo przyjemny, okraszony a jakże niekończącą się tyradą przewodnika…





                               Suzhou by night z perspektywy kanału (fot. własne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz