19 stycznia 2017

Góry Huangshan (Żółte Góry)

To są góry, które trzeba absolutnie i koniecznie zobaczyć. Wpisane są na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nie jest najłatwiej do nich dojechać, trzeba się też liczyć ze sporym wydatkiem, ale warto…

Góry Huangshan leżą w prowincji Anhui, ok 320 kilometrów na południowy zachód od Szanghaju, a 215 km na południe od Nankinu. W prostej linii. Jadąc drogami lub pociągiem trzeba pokonać odpowiednio 400 lub 300 kilometrów.

Dojazd w Góry Żółte

Najłatwiej jest przylecieć samolotem z Szanghaju do Tunxi, samoloty latają zazwyczaj 2 razy dziennie a ceny nie są jakoś mocno wygórowane. Z dalszych portów też można dotrzeć samolotem, z Pekinu i z Kantonu.

Kolejna opcja, z której ja skorzystałam, to dojazd pociągiem. Jechałam nocnym pociągiem z Nankinu, podróż trwała 6 godzin. Pociągi jeżdżą z Pekinu i z Szanghaju, ale podróż nawet tymi najszybszymi trwa kilkanaście godzin. Jak nabyć bilety kolejowe, pisałam we wcześniejszym poście. Pociąg zatrzymuje się na stacji Huangshan. Aczkolwiek nazwa miasteczka, do którego dociera pociąg to Tunxi, można więc poczuć się odrobinę skołowanym. Reasumując – miasto Tunxi, stacja kolejowa Huangshan. Na tej stacji należy wysiąść i od razu uzbroić się w wielką cierpliwość.

Takoż samo da się dojechać autobusem, z Szanghaju albo Hangzou. Podróż z Szanghaju zajmuje ok 5 godzin, z Hangzou ok 3 godziny. Wysiada się niedaleko dworca kolejowego Huangshan.

Na stacji od razu jest się zaatakowanym przez rozentuzjazmowany tłum wszelkiej maści lokalsów, którzy oferują nam różne dobra, zapraszają na posiłki, chcą nas podwieźć, pokazać drogę i ogólnie są niezwykle pomocni. Osobiście mam uczulenie na namolnych lokalsów, więc za bardzo niczego ode mnie nie uzyskali. Tym bardziej, że jedyne co trzeba zrobić na tej stacji, to przejść 50 metrów do busika, który zawiezie nas do miasteczka u podnóża gór. Busików jest bardzo dużo i odjeżdżają jak są pełne. Czyli można mieć fart i odjechać od razu, albo sobie troszkę poczekać. Nie warto z lokalsami w sprawie odjazdu busa dyskutować, bo można zostać mało delikatnie wyproszonym. Miasteczko, do którego dowozi bus nazywa się Tongkou i jest oddalone od stacji kolejowej o ok. 60 kilometrów. Trzeba się przygotować na minimum półtoragodzinną podróż busikiem. Bilet kosztuje 20 CNY, ale to jest dopiero początek wydatków… 

Od lokalsów na stacji warto jest nabyć mapę za 5 CNY. Jak to zwykle bywa za dużo się z niej nie można dowiedzieć, ale mapa to zawsze mapa. Przynajmniej może służyć jako sposób porozumienia z lokalsami. Co okazuje się przydatne na dalszym etapie podróży. Można zwyczajnie pokazać paluchem, dokąd chce się dotrzeć. Mapa wygląda bowiem tak, ta jest już mocno używana:

                                                    Mapa turystyczna gór (fot. własna)

Można też kupić peleryny przeciwdeszczowe, choć ja uniknęłam jakoś deszczu. Ale płaszcze sprzedawane są po 3 CNY, więc można zaszaleć.

Kolejny etap to dotarcie z Tongkou do podnóża gór, tudzież do stacji początkowej kolejki linowej. Można to zrobić w dwójnasób. Oczywiście nie brakuje chętnych, którzy za ok 30 CNY podwiozą gdzie się chce (ale nie do kolejki), można też zabrać się busikiem (20 CNY).  Busiki jeżdzą w różnych kierunkach (czyli w kierunku wschodniego i zachodniego pasma), jedyny szkopuł polega oczywiście na porozumieniu się w kwestii tego, gdzie się chce dojechać. Dlatego też wybrałam opcję podróży z miłym panem, który zawiózł mnie do East Sea Gate (zachodnia część gór). Żeby wejść na szlak trzeba kupić bilet, tam właśnie kosztował 50 CNY.

Wędrówka po górach

Góry Huangshan są górami, które „odkrył” chiński dygnitarz Deng Xiaoping w lipcu 1979 roku, dlatego też są one bardzo tłumnie odwiedzane przez turystów a także świetnie oznaczone i przygotowane do wędrówek. Trzeba być przygotowanym na to, że wiele szlaków wyłożonych jest płytkami, pojawiają się kamienne schody, są balustrady i inne udogodnienia dla mniej przywykłych do pieszych wędrówek. 
Chińczycy poszli jeszcze dalej w umilaniu turystom pobytu w tym jakże malowniczym miejscu i od pewnej wysokości, na którą w zasadzie można już tylko dotrzeć kolejką linową zamontowali głośniki z których rozbrzmiewają mające cieszyć ucho utwory. O ile na początku słyszałam chińskie kompozycje, to już rosyjskie disco polo czy piosenki Modern Talking z lat osiemdziesiątych wydały mi się  lekką przesadą… No ale w końcu co kraj to obyczaj i nie narzekam. Lokalny koloryt w każdym razie był.

Lokalny koloryt spotkać można na szlaku, Zachwyciły mnie lektyki do wynajęcia wraz z lektykarzem,

                                            Lektyka (fot. własna)

Panowie wnoszący worki z cementem

                                               Pan tragarz (fot. własna)

Czy też panowie dostarczający bambus jako budulec na rusztowania odnawianych templi i innych budynków.


                            Budulec na rusztowanie i rusztowanie (fot. własna)

Wędrując w górę co jakiś czas natykamy się na świątynie, miejsca zadumy, sklepiki z pamiątkami i innym dobrem. Można kupić sobie wodę, albo ogórka.

                                              Smacznego (fot. własna)



                                       Long Chang Yuan (fot. własne)

Szlak, którym ja podążałam przebiegał przez bambusowy las. Niesamowite wrażenie robią góry porośnięte lasem bambusowym…



                                        Las bambusowy (fot. własne)

Cały szlak wiedzie wzdłuż wodospadu Nine Dragon Waterfall.





                                               Ninth Dragon Waterfall (fot. własne)

Po kilkudziesięciominutowym marszu dotarłam do Yungu Temple, gdzie była stacja początkowa kolejki. I tu się doznaje dopiero szoku. Wjazd kolejką nie jest może aż tak bardzo drogi, kosztuje 80 CNY w jedną stronę. Ale żeby wjechać, należy jeszcze kupić wejściówkę do parku narodowego, a to już wydatek 230 CNY w sezonie. Wysoki (a zatem i droższy) sezon w Górach Żółtych trwa od połowy stycznia do połowy grudnia. Jednym słowem, żeby zapłacić mniej (czyli 150 CNY) trzeba przyjechać w tym miesięcznym okienku zimowym.

                                                      Kolej linowa (fot. własna)

Podróż kolejką jest niesamowita, zapierająca wręcz dech w piersiach. Jedzie się na linie, w zamkniętym kilkuosobowym wagoniku nad szczytami, przepaściami i lasami. Z moim lękiem wysokości oczywiście zastygłam w bezruchu na całą podróż, która trwa około 15 minut. Kolejką dojeżdża się do White Goose Ridge, gdzie są same punkty widokowe. Góry te z racji wielu kotlin, przepaści i szczytów oraz ich stosunkowo dużej wysokości (najwyższy szczyt ma 1864 mnpm) także względnej, są często mocno zachmurzone. Klimat jest ciepły, w połowie listopada chodziłam tam w koszulce na ramiączka. Aczkolwiek wieczory i poranki są chłodne, warto ubrać się na cebulkę, jak to w górach.










                                                  Szczyty (fot. własne)

Przeznaczyłam na odwiedzenie gór tylko jeden dzień, więc po obejrzeniu wszystkich widoków zjechałam ponownie kolejką, a stamtąd udałam się transportem publicznym do Tangkou. Łatwo znaleźć przystanek autobusowy, zdążają w jego kierunku nieprzebrane tłumy, ponadto są do niego drogowskazy.

Co warto?

Warto jest przyjechać w to miejsce nie na jeden dzień, ale na dwa. Wówczas można zobaczyć znacznie więcej. I oto moja sugestia: Ze stacji kolejki White Goos Ridge można się wspiąć do kolejnej stacji kolejowej, która oddalona jest od tej przez mnie wspomnianej o  ok 3 godziny marszu. Po drodze jest kilka hoteli, w których da się przenocować, ale niezbędna jest wcześniejsza rezerwacja ze względu na ich obłożenie. No i ceny nie są małe. Koniecznie trzeba wstać przed świtem i obejrzeć wschód słońca. To mi nie było dane…  Kolejnego dnia polecam wjechanie kolejką na północne szczyty, a następnie poruszanie się w dół wschodnimi stokami, aż do Jade Screen Station, gdzie można zjechać kolejką linową do Hot Spring Station. A następnie albo pieszo albo z jednym z lokalsów do Tangkou. A dalej już wiadomo.

Inna opcja, dla osób bardziej wygodnych, można zwyczajnie wykupić sobie w Szanghaju, Nankinie, czy też innym mieście wycieczkę dwudniową i o nic się nie martwić, tylko podążać za angielskojęzycznym przewodnikiem. Tylko, że to takie mało ekscytujące…

Na koniec mała ciekawostka. Chińczycy uwielbiają wszelkiej maści legendy, które odnoszą się w zasadzie do każdego aspektu życia. Małe przykłady legend żółtogórskiech:


                                      Opisy na szlaku (fot. własne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz