30 grudnia 2016

Chiny to nie jest kraj dla wegetarian



O tym, co jada się w Chinach można napisać książkę, i to nie jedną ;-) Generalnie zjeść można wszystko, trzeba tylko umieć to zamówić ;-)
Problemem jest brak możliwości porozumienia się po angielsku, w wielu miejscach dostępne są menu wyłącznie po chińsku.
                                     Typowe menu w jeszcze bardziej typowym barze (fot. własna)

                                        Kurczakownia (fot. własna)

Choć oczywiście w bardziej wypasionych miejscach zdarzają się menu dwujęzyczne. Dla mnie największą frajdą było jednak jadanie w miejscach dla lokalsów, czyli takich, w których stołują się zwykli ludzie. Na pewno nie turyści. Trzeba też koniecznie zajrzeć też do kanjp modnych i uczęszczanych przez bardziej zamożnych ludzi, co by mieć porównanie.
Dobrą metodą, w miarę skuteczną, jest wybieranie miejsc, gdzie menu występuje jako książeczka z obrazkami, tudzież gdzie obrazki wiszą na ścianach i można pokazać palcem co się chce zamówić.


                                          Zamówić można np wilka (fot. własna)

                                          Albo żółwia (fot. własna)

Niestety czasem okazuje się, że coś, co wygląda na bezmięsne takowe nie jest, a mięso może okazać się na przykład rybą ;-) Loteria, ma to jednak swój urok.
Sprawdza się stołowanie się u chińskich muzułmanów. Zwykle rozumieją określenie „no meet” i potrawy narysowane na obrazkach też są bardziej identyfikowalne. Wiadomo od razu, że nie będzie wieprzowiny ;-) Najprościej jest też zrobić sobie zdjęcie napisu po chińsku, że ma być bez mięsa:   无

Absolutnie należy unikać miejsc uchodzących za europejskie, gdzie serwowane są potrawy typu kanapki, pizze, hamburgery itp. Jedzenie tam jest naprawdę wstrętne, a do tego można się pochorować zwyczajnie, ponieważ podaje się tam potrawy, które chińczykom wydają się być europejskie i ich zdaniem za takowe uchodzą. Przyrządzane są jednak w sposób niejadalny. I oczywiście w takich miejscach zapłaci się za posiłek trzy razy więcej niż w zwykłej, chińskiej jadłodajni. 

A chińskie jedzenie jest bardzo dobre, bogate w przyprawy, świeże, sycące. Przyrządzane bezpośrednio na miejscu, nie odgrzewane. Wybór ogromny, wszelakie owoce morza, gęsi z dziobami i nogami, robale, kraby, ryby, nawet i pies z budą by się znalazł ;-)

Suszony drób, mnie się kojarzył bardziej z nietoperzami (fot. własna)

 
Owoce morze, jeszcze żywe (fot. własna)

Nózki, uszka, szyjki i inne skrzydełka (fot. własna)

                                                  Wspomniane gęsi z dziobami (fot. własna)

Także gąski (fot. własna)

Ciężko w takich typowych chińskich miejscach o sztućce, trzeba więc gimnastykować się z pałeczkami. Ale być w Chinach i jeść nożem i widelcem to normalnie profanacja ;-) Nigdy nie umiałam jeść pałeczkami, a w Chinach nagle ta umiejętność sama do mnie przyszła. Nawet jedzenie noodli czy ryżu jest możliwe ;-)

Warto pamiętać, że zamawiając jakąś potrawę z obrazka (która nie jest zupą albo sałatką), zawsze dostaje się ryż, bądź noodle. Zasadniczo ryż, ale można poprosić o noodle, jak się potrafi ;-) Chińczycy jedzą raczej na bogato, więc trzeba trochę liczyć siły na zamiary. Porcje są duże i ciężko jest dać radę temu, co jest podawane. Zależy też od możliwości, dla mnie jednak zawsze było za dużo ;-)

                             Ryż smażony z jajkiem i warzywa duszone na półtwardo, pycha! (fot. własna)

                           Na pierwszym planie jajko z pomidorami, reszta niezidentyfikowana (fot. własna)


                      Strasznie tłuste mięso wieprzowe, ostre, z orzeszkami pini i kolędrą (fot. własna)


Ludzie są bardzo mili, także ci obsługujący w knajpkach. Lubią podśmiewać się z białasów męczących się z pałeczkami, jest to zabawne. Ale nie są ani natarczywi, ani specjalnie się nie narzucają. Wręcz przeciwnie.
Zwyczajowo do jedzenia podawana jest albo gorąca, przegotowana woda, albo gorący napój a’la herbata, czyli wywar z jakiś ziół, liści czy też innych patyków. Różny to ma smak, ale skoro oni to pili, to ja też, ani razu nie miałam sensacji żołądkowych.

Trzeba za to specjalnie przygotować się na kolację, na którą jest się zaproszonym przez Chińczyka. Bo będzie bardzo na bogato. Dużo różnych potraw, więc kiedy wjadą pierwsze przystawki lepiej jest delikatnie się do nich zabierać, bo z pewnością zabraknie miejsca na degustowanie kolejnych dań ;-)

                                        Obfitość dań w lepsiejszej restauracji z lokalsem (fot. własna)

                                       Pyszne, wegetairańskie specjały tamże (fot. własna)

Trudno jest przejść obojętnie obok takich widoków, jak poniżej. I tutaj ciekawostka. Zdjęcia poniżej zrobione są na głównej ulicy, w zasadzie deptaku, w Sznghaju, na Nanjing Road, na której w godzinach wieczornych gromadzi się wielu grajków i śpiewaków i wszelkiej maści performersów. Przychodzi godzina 23.00, artyści zwijają się jak na zawołanie, wjeżdzają polewaczki i zamiataczki, a następnie właśnie takie straganiki z przekąskami ;-)

                                         Na miesjcu, czy na wynos? (fot. własna)

                                        A na deser owoce (fot. własna)


2 komentarze:

  1. Zdjęcia gęsi super, ciekawe jak coś takiego smakuje i jak to przyrządzają. Owoce na samym końcu też zachęcające. Ale perspektywa jedzenia totalnie nieznanych rzeczy trochę przeraża. A na marginesie - śmierdzą te ich potrawy sosem sojowym? Byłem w kilku chińskich knajpach w różnych miejscach na świecie (ale poza Chinami) i zawsze był ten specyficzny zapach, który nie dawał mi nic zjeść :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie śmierdzi sosem sojowym, są za to inne aromaty ;-)

      Usuń