Myśląc o wyjeździe do Jordanii planowałam przede wszystkim
odwiedzenie Petry. Nasłuchałam się o niej sporo i nie wyobrażałam sobie nie
zobaczyć tego miejsca. W zasadzie wszyscy, którzy tam byli zgodnie mówili, że
jest to miejsce magiczne i warto zostać tam jak najdłużej się da, na pewno nie
jeden dzień. No bo to strasznie męczące jechać taki kawał z Ammanu, jeszcze
wracać, a bez samochodu to w ogóle no way.
A że ja jak zawsze w niedoczasie i bez samochodu, to zrobiłam
po swojemu ;-) Czyli pojechałam właśnie z Ammanu, właśnie na jeden dzień i właśnie
bez samochodu ;-)
Jak dojechać do Petry
bez samochodu?
Nic prostszego. Oczywiście można wynająć samochód z kierowcą,
w tej części świata nie kosztuje to miliona monet i jest zupełnie powszechne,
ale kalkuluje się przy pełnym samochodzie. A że przebywałam w Jordanii tylko w
towarzystwie syna, to bardziej nam się opłacało pojechać transportem
publicznym, Jett Busem. Jett Bus ma swoją stronę internetową: https://www.jett.com.jo/en przez którą
teoretycznie można zarezerwować sobie przejazd. No mnie się tonie udało, bynajmniej
nie z powodu upośledzenia komputerowego. Zwyczajnie się nie dało. Nie jest to
jakiś wielki problem, bo w każdym hotelu czy hostelu wystarczy poprosić kogoś z
obsługi o telefon do Jett Busa i robią bez problemu rezerwację. Nie wiem jak to
wygląda w środku sezonu, ale w styczniu udało mi się zarezerwować bilet z dnia
na dzień.
Jedynym problemem jest tylko godzina wyjazdu. Autobus wyrusza
z przystanku w Abdali o 6.30, a trzeba jeszcze fizycznie odebrać bilet i za
niego zapłacić, czyli być co najmniej o 6 rano na miejscu. Cena podróży w dwie
strony to 18 JOD, dla dzieci 15 JOD.
Tak też zrobiliśmy, choć największym wyzwaniem było złapanie
transportu o 5.30 spod hotelu do Abdali. Uber niby działa, ale kierowcy często
kasują kursy. W końcu pomógł recepcjonista z hotelu i dotarliśmy na miejsce na
czas.
Podróż w jedną stronę z Ammanu zajmuje ponad 3 godziny. Niby
nie jest daleko, ale drogi gorsze niż w Polsce (co mnie zaskoczyło), a do tego
w połowie drogi przystanek na popas. W miejscu dość zabawnym, w sklepie z
jordańskimi wyrobami, gdzie była też jadłodajnia. I wszystko byłoby w porządku,
gdyby nie ceny. I tak można było nabyć kanapę za 2 tys. JOD, stolik arabski,
oczywiście ręcznie robiony za 3 tys. JOD, czy też magnesik za 5 JOD (w samej
Petrze za 7 magnesów trzeba było zapłacić 1 JOD).
W końcu udało się dojechać, pogoda dopisywała, więc można
było rozpocząć zwiedzanie. Styczeń jest miesiącem, w którym może być różnie,
deszcze zdarzają się dość często, wówczas nie można wejść na teren Petry. Jest
to całkowicie zrozumiałe, ponieważ całe miasto zbudowane jest z piaskowca,
podczas deszczu jest masakrycznie ślisko.
Z JordanPassem wejście jest za free, tzn w cenie Jordan
Passa.
Na miejscu – obłęd. Serio. Miasto wydrążone w piaskowcu,
dosłownie wszystko, co tam znajdziemy jest częścią skał, gór… Powstało w VI w
p.n.e., wykonane przez nabatejczyków. Podobno sama Kleopatra domagała się od
Juliusza Cezara Petry w podarunku. Niestety nie zgodził się i musiała zadowolić
się Jerychem.
Nie da się w zasadzie opisać tego, co można w Petrze
zobaczyć. Zdjęcia też tego nie oddają. Jest to jedno z tych miejsc, które po
prostu trzeba zobaczyć.
Petra (fot. babis)
A z takich smaczków, które bardzo oddają ducha czasów, w
jakich się znajdujemy, to w
Petrze nie trzeba wcale chodzić. My całą drogę do Monastyru przeszliśmy pieszo. Zajmuje to ok 2, 2 i pół godziny w jedną stronę. Ale po drodze jest mnóstwo miejscowych beduinów, ucharakteryzowanych na takich dzikich, z czasów Lawrenca z Arabii, którzy oferują bardzo egzotyczne sposoby poruszania się po Petrze. I tak można zasiąść w powozie ciągnionym przez konie, można poruszać się wierzchem na wielbłądzie, koniu bądź ośle. Jak dla mnie to był za duży hardcore, jest tak stromo, że przy moim lęku wysokości takie opcje absolutnie odpadają. Ale muszę przyznać, że zwierzęta poubierane są bardzo gustownie i wygląda to wszystko szalenie malowniczo.
Petrze nie trzeba wcale chodzić. My całą drogę do Monastyru przeszliśmy pieszo. Zajmuje to ok 2, 2 i pół godziny w jedną stronę. Ale po drodze jest mnóstwo miejscowych beduinów, ucharakteryzowanych na takich dzikich, z czasów Lawrenca z Arabii, którzy oferują bardzo egzotyczne sposoby poruszania się po Petrze. I tak można zasiąść w powozie ciągnionym przez konie, można poruszać się wierzchem na wielbłądzie, koniu bądź ośle. Jak dla mnie to był za duży hardcore, jest tak stromo, że przy moim lęku wysokości takie opcje absolutnie odpadają. Ale muszę przyznać, że zwierzęta poubierane są bardzo gustownie i wygląda to wszystko szalenie malowniczo.
Oczywiście z głodu też nie da się umrzeć, jest mnóstwo
straganów z przekąskami i napojami, ale też z rzemiosłem. Ceny przystępne,
aczkolwiek targowanie jest wskazane, bo można je zbić o połowę. Zwłaszcza pod
koniec dnia sprzedający są bardziej skłonni do schodzenia z ceny. Nie polecam
natomiast wchodzić do knajp ani kupować niczego tuż przy samym wejściu do
Petry. Średnia pizza kosztuje 15 JOD, podczas gdy w mieście poza Petrą zapłaci
się 3 razy mniej.
Środki transportu lokalnego (fot. babis)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz