14 czerwca 2017

Biszkek w 48 godzin

Wprawdzie planowałam wyjazd tylko do Kazachstanu, ale bliskość Kirgistanu sprawiła, że nie mogłam nie wpaść i do tego kraju choć na krótką chwilkę…


Do Biszkeku można oczywiście dolecieć samolotem albo przyjechać pociągiem, moja lokalizacja w kazachskiej Almaty skłoniła mnie jednak do wyboru transportu kołowego. Z Almaty do Biszkeku jest nieco ponad 200 kilometrów, więc podróż nie jest długa, ale trzeba się nastawić na co najmniej 4 godziny jazdy. Drogi nie są jakieś rewelacyjne, a i środki lokomocji nie pierwszej nowości.

Plan był taki, żeby z dworca autobusowego Sayran w Almaty udać się marszrutką do Biszkeku. Nie udało się mi nawet dotrzeć do przystanku marszrutek, bo od razy zostałam przyatakowana przez taksiarzy, którzy oferowali całkiem rozsądną cenę, oraz podwózkę w konkretne miejsce w Biszkeku, czyli pod hotel. Cena 2,5 tys tenge (ok 30 pln) za taką podróż w dobrze wyglądającej, dzielonej wraz z 4 innymi pasażerami taksówce, była niewiele wyższa niż cena marszrutki. Podróż do granicy kazachsko-kirgiskiej upływała w miłej atmosferze i na pogawędkach ze starszymi paniami, mieszkankami Biszkeku.

Przejście graniczne działa w ten sposób, że każdy przechodzi pieszo przez granicę, samochody przejeżdżają w innym miejscu. Po kontroli i przejściu do drugiego kraju są parkingi, na których czekają już samochody i marszrutki. Tak też uczyniłam razem ze współtowarzyszami podróży. Kontrola paszportowa jest sprawna, trzeba tylko pamiętać że cudzoziemcy muszą podejść do skrajnie lewego okienka, tylko tam są obsługiwani.

Już w Kirgistanie czekała na nas niemiła niespodzianka. Po prawie półgodzinnych poszukiwania taksówki okazało się, że zostaliśmy zrobieni na szaro. Nasz miły pan po prostu nie przejechał nawet przez granicę i nas zwyczajnie zostawił. Jakoś za mocno się tym nie przejęłam, bo chętnych do podwiezienia nas nie brakowało, ale starsze panie wpadły w furię. Wsiedliśmy wspólnie do innej taksówki i szybko zostaliśmy porozwożeni po naszych miejscach docelowych, za dodatkową opłatą oczywiście. Nie był to majątek, kolejny 1 tys. tenge, czyli ok 12 pln. Granica państwa oddalona jest od Biszkeku jakieś 20 kilometrów zaledwie.

Wybrany przeze mnie hotel w Biszkeku zachwycił. Może nie był jakiś nie wiadomo jaki, ale personel i podejście do klienta niespotykane nigdzie na świecie, nawet w pięciogwiazdkowych wypasionych i luksusowych hotelach w Brukseli czy Waszyngtonie. Więc z czystym sumieniem polecam to miejsce. Jest w bardzo dobrym punkcie miasta.

                                                        Villa Hotel (fot. babis)

Trzeba też było nabyć miejscową walutę, czyli somy. Kursy w kantorach i bankach są lepsze niż te, które znajdziemy w Internecie. Przestrzegam jednak przed wymianą nowych dolarów amerykańskich. Strasznie tam im nie ufają. Można je wymienić, ale dostanie się tylko 99% wartości tychże. Taka ciekawostka…
Nie polecam też wymiany na granicy, spredy są bardzo kiepskie.

                                          Kursy soma na dzień 26 maja 2017 (fot. babis)

Zycie miasta koncentruje się wokół głównej ulicy – Chuy Avenue. Wzdłuż niej jest większość interesujących obiektów, oraz bazary. Handel bazarowy kwitnie, a same bazary bardzo malownicze, ogromne i zdecydowanie warte odwiedzenia. Można nabyć po rozsądnych cenach w zasadzie wszystko, czego dusza zapragnie. Także regionalne pamiątki, magnesy, stroje itp.
Kilka fotek z Osh Bazar:












                                                                         fot. babis

Budynki rządowe i miejskie są dosyć ładne, w porze wieczornej podświetlone, aczkolwiek tylko między godziną 20.00 a 22.00 można zobaczyć podświetlone fontanny oraz posłuchać muzyki w okolicy placu Ala-Too.

Spacerując o różnych porach po Biszkeku napotykamy na takie widoki:
















                                                                   fot. babis

Kirgistan jest w krajem, w którym dominuje Islam, jego wyznawcy stanowią 88% populacji. Drugą co do liczby wyznawców religią jest prawosławie (10% ludności). Dlatego też w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że wyjazd do tego kraju w czasie Ramadanu może nie być najszczęśliwszym pomysłem, jeśli chce się iść do knajpy coś zjeść. Nie mówiąc już nawet o spożywaniu trunków wyskokowych. Ale okazało się, że i tu, podobnie jak w Azerbejdżanie, religia nie wpływa aż tak bardzo na życie codzienne mieszkańców. Wszystkie bary, knajpy i restauracje są cały czas otwarte. Bez problemu o każdej porze dnia i nocy można zjeść coś na mieście. Miejscowi podchodzili do postu w sposób umiarkowany, zdecydowana mniejszość przestrzegała Ramadanu. A przynajmniej nie osoby widoczne na ulicach miasta.

W Biszkeku jest bardzo dużo tanich jadłodajni oferujących jedzenie stołówkowe, bardzo tanie, dostosowane do możliwości finansowych mieszkańców. Za 200 somów dwie osoby spokojnie zjedzą lunch w takiej stołówce. Dwie osoby, które nie jadają mięsa. Więc i wybór nie jest oszałamiający. Kirgizi są zdecydowanie mięsożerni i bardzo się dziwią, jeśli ktoś mięsa nie jada. Ale da się przeżyć, jeśli nie jest się zbyt wybrednym.

Zdecydowanie nie polecam knajp udających europejskie, zwłaszcza włoskich. Wyobrażenie o kuchni włoskiej lokalsów nie ma nic z nią wspólnego. Ceny bardzo wysokie a jedzenie okropne.
Za to restauracja gruzińska nie zawiodła, jeśli ktoś będzie w Biszkeku, to gorąco ją polecam.

                                                                       fot. babis

W Biszkeku warto jest obejrzeć sobór prawosławny – Woskriesieńskij. Znajduje się przy ulicy Żibek Żołu, nie da się go nie zauważyć idąc wzdłuż tej ulicy. Złote kopuły połyskują w słońcu z daleka. Niestety nie było mi dane dokładnie mu się przyjrzeć, bo akurat byłam tam w niedzielę. I akurat przyjechał patriarcha moskiewski, żeby go poświęcić. Ochrona, policja, tajniacy, nie było mowy o zrobieniu dobrych zdjęć. Znamiennym jest fakt, że święcono go akurat w pierwszych dniach ramadanu…




                                                                 fot. babis

Meczety też są oczywiście. Meczet centralny bardzo malowniczy, można do niego dotrzeć tą samą ulicą Żibek Żołu. Tłumów w nim jednak nie było. Ale fakt, o zachodzie słońca słychać było nawoływania muezinów z okolicznych minaratów.



                                                                      fot. babis

Droga powrotna do Almaty odbyła się już jednak marszrutką. Nauczona doświadczeniem z nieuczciwymi taksiarzami postanowiłam przetestować i tę opcję. Marszrutki do Almaty odchodzą z dworca zachodniego. Wystarczy zapytać kogokolwiek na mieście, każdy wskaże drogę, tudzież dowiezie. Marszrutki w Kirgistanie są bardzo dobrze zorganizowane, a bilety kupuje się w kasie. Jedyna różnica dotycząca marszrutek i autobusów kursowych jest taka, że odjeżdża się, jak marszrutka jest pełna. Trzeba więc niezmiennie uzbroić się w cierpliwość. Działa niezawodnie i bez pudła, aczkolwiek komfort jazdy jest nieco mniejszy niż taksówką. Ale znajomości interesujące zawiera się również i tutaj.


                                                                         fot. babis

Bilet do Almaty kosztował 400 somów, czyli ok 22 plan, podróż trwała prawie 5 godzin. Korki spowodowane ulewnym deszczem nie pozwoliły na szybsze przemieszczanie się.


W Kirgistanie jest jeszcze bardzo wiele ciekawych miejsc, których nie udało mi się w tak krótkim czasie zobaczyć. Mam nadzieję tu wrócić pewnego dnia, nad jezioro Issyk Kul, czy do innych miast i miasteczek…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz