Qobustan to park narodowy, od kilku lat wpisany na listę
światowego dziedzictwa UNESCO, w którym są niewielkie i bardzo stare pagórki,
malowidła naskalne i wulkany błotne. Znajduje się w odległości ok 65 kilometrów od
Baku, nie jest też trudno tam się dostać.
Dojazd na miejsce
Jako miłośniczka klimatów lokalnych polecam udać się w to miejsce
nie ze zorganizowaną wycieczką (w każdym hotelu są oferty), tylko na własną
rękę, a w zasadzie nogę. Po pierwsze trzeba dostać się do przystanku marszrutek
(20 Saha), który jest jednocześnie końcowym przystankiem autobusu nr 6. Autobus
6 zatrzymuje się przy stacji metra IçǝriSǝhǝr. Marszrutka z numerem 195 jedzie
do Qobustanu, sama podróż trwa ok 1,5 godziny. Przyda się odrobina cierpliwości
przy okazji tegoż przedsięwzięcia, jako że marszrutki nie ruszają z przystanku
o żadnej określonej godzinie. Musieliśmy czekać ok pół godziny, zanim autobus
się zapełnił a kierowca zjadł lunch. W tak zwanym miedzy czasie zmuszeni byliśmy odpierać ataki zdesperowanych taksówkarzy, którzy uparli się zawieźć nas na
miejsce samochodem. Proponowali cenę 30 AZN, podróż marszrutką wyniosła 1 AZN.
Z powrotem udało nam się złapać busika do Baku, który jechał dwa razy szybciej i
wyrzucił nas przy stacji metra Avtovazgal, a cena była dokładnie taka sama (1 AZN).
Można więc pokusić się o dojechanie do Qobustanu właśnie busikiem. Problemem może
być odnalezienie właściwego, gdyż wielość busików, autobusów i taksówek przy
Avtovazgal gwarantuje skuteczne zagubienie się w gąszczu pojazdów.
Petroglify
Nie lada wyzwaniem okazało się dojście do muzeum petroglifów
pieszo z przystanku autobusowego w Qobustanie. Początkowo ciężko było uwolnić
się od jeszcze bardziej natarczywych taksówkarzy i podwozicieli, którzy nie
mogli zrozumieć, że ktoś chce iść pieszo zamiast jechać. Przecież to komplenie nieracjonalne. Generalnie po wyjściu
z marszrutki trzeba kierować się na majaczące w oddali wzgórze. Miejscowi
zresztą jak już zrozumieli, że nie chcemy jechać taksówką, chętnie pokazywali
kierunek, w którym należy iść.
Krajobraz jest iście księżycowy…
Rury z gazem (fot. własna)
Drogą na przełaj (fot. Dominik Wach)
Trzeba tylko uważać idąc na przełaj, gdyż policja nie śpi, jak
już wcześniej pisałam. Szliśmy sobie właśnie niekoniecznie tak jak prowadzi
droga, do której w końcu trzeba było zawrócić. No i pojawił się pan policjant z
garniturem złotych zębów i zapytał uprzejmie, czemu tak łazimy po polach, bo
może mamy jakieś podejrzane zamiary. No tak… I znowu trzeba się było tłumaczyć,
że turyści to lubią chodzić pieszo i robić zdjęcia, a nie wozić się taksówkami.
Nagle zaczęliśmy doskonale rozumieć język rosyjski. Co ciekawe, policjant
wyraźnie nabrał do nas sympatii jak się dowiedział, że jesteśmy z Polski, a nie
z Rosji czy Ukrainy, o co nas początkowo posądzał. Nawet zaproponował podwózkę,
za którą uprzejmie podziękowaliśmy i kontynuowaliśmy wędrówkę.
Pod górę pełną petroglifów (fot. Dominik Wach)
Wspomniane petroglify (fot. Dominik Wach)
Muzeum (fot. Dominik Wach)
Wulkany błotne
Z góry z petroglifami do wulkanów błotnych jest kilkanaście
kilometrów i tutaj już trzeba skorzystać z lokalnych taksówek. No i pojawił się
problem, bo niewątpliwie poszła fama na wioskę, że tych wariatów to już nie
podwozimy i pies z kulawą nogą nie chciał się zatrzymać, jak wracaliśmy.
Dopiero jakiś niczego widocznie nieświadomy miejscowy pan w super starej Ładzie
zlitował się nad nami już w okolicy miasteczka i zawiózł nas na te wulkany i z powrotem
na przystanek autobusowy za 20 AZN.
Byliśmy już tak zdesperowani, żeby dotrzeć tego dnia na wulkany, że zapłacilibyśmy
chyba każdą cenę.
Wulkany błotne to ewenement na skalę światową, występują
bardzo nielicznie w przyrodzie. Żeby powstały, złoża gazu ziemnego muszą być
dość głęboko położone (ok. kilkaset metrów), a bezpośrednio nad nimi znajdować
się woda i przepuszczalna warstwa gleby – iłów, mułów i piasków. Ulatniający
się gaz miesza się z wodą i z piaszczystym podłożem i wydobywa na powierzchnię
w postaci bulgoczących błotnych bąbli.
Wulkany i bąbelki (fot. Dominik Wach)
A w jednym miejscu płonął ogień
fot. Dominik Wach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz