czyli wrażenia znad
Morza Martwego, gdzie było i trochę martwo i trochę depresyjnie.
Ale po kolei.
Największa depresja
świata, zbiornik wodny położony ponad 430 metrów poniżej poziomu
morza. Zasolenie wody średnio 26%. W sensie geograficznym nie do
końca jest to morze, bardziej jezioro, bo bezodpływowe, nie robi to
jednak żadnej różnicy z punktu widzenia zwykłego zjadacza chleba.
Zwał jak zwał, jest martwe i jest w depresji ;-) Brak w nim
organizmów żywych, poza pławiącymi się w wodzie z gatunku homo
sapiens. Osobiście nie widziałam w nim nic poza wodą i solą. Oraz
oczywiście śmieciami. Tych nie brakuje.
Jest to tak naprawdę
wielka, słona kałuża. Ja byłam w takim miejscu, w którym sól
wytrąca się na potęgę, nie chodzi się w wodzie po skałach czy
piachu, tylko po soli, która tworzy malownicze wzory. Tak samo brzeg
jest w soli, a roślinność jest wybitnie uboga.
Krajobraz w miejscu,
w którym doświadczałam martwości morza był bardzo depresyjny.
Widać, że lata świetności w tym miejscu infrastruktura
turystyczna dawno ma za sobą. Nowe kompleksy hotelowe wyparły
stare, które sobie spokojnie popadły w ruinę nikogo nie
interesując.
okolica (fot. babis)
Generalnie w Morzu
Martwym najlepiej jest ponoć popływać sobie korzystając z
udogodnień któregoś z bardzo licznych hoteli. Ma to w zasadzie
sens, gdyż hotele dysponują leżaczkami, stolikami, drineczkami,
toaletami i przede wszystkim prysznicami. Jeśli więc ktoś ma
życzenie zaznać odrobiny luksusu za niewielką opłatą (od 20 do
30 JOD za samo wejście na teren hotelu, jeśli z lunchem to nawet 40
do 50 JOD) i pounosić się na powierzchni wody, to właśnie wizyta
w dowolnie wybranym hotelu jest opcją najodpowiedniejszą. Można
sobie do takiego hotelu dotrzeć na własną rękę, bądź też ze
zorganizowaną wycieczką. Wspominany już Jett Bus oferuje przejazdy
z Ammanu nad morze, w zasadzie w miejsce od miasta oddalone najmniej.
Koszt przejazdu w dwie strony to 10 JOD, ale cena nie obejmuje
wejścia do hotelu oczywiście.
Nawet skłonna byłam
z tej opcji skorzystać, ale okazało się, że autobus wraca do
Ammanu za późno, żebym zdążyła na lot do Warszawy.
Ale tak się
szczęśliwie złożyło, że spotkałam bardzo miłego rodaka, który
również chciał sprawdzić, czy faktycznie nie da się utopić w
Morzu Martwym. I tak się doskonale złożyło, że wracaliśmy razem
taksówką z przystanku Jett Busa po odwiedzeniu Petry i dogadaliśmy
się w tej kwestii. Jakby tych wspaniałych zbiegów okoliczności
było mało, nasz pan taksówkarz bardzo chciał następnego dnia
zostać naszym prywatnym driverem na kilka godzin i zawieźć nas na
plażę i załatwić jeszcze tańsze wejście do hotelu. Okazało
się, że był to nasz szczęśliwy dzień, pan bowiem zgodził się
odebrać nas spod naszego miejsca noclegu, zawieźć na plażę,
poczekać aż zrobimy co tam chcemy z tą wodą, a następnie zawieźć
nas bezpośrednio na lotnisko. I za całą tę operację zainkasował
tylko 35 JOD (w podziale na pół cena bardzo dobra, zwłaszcza że
sama taksa z centrum miasta na lotnisko to koszt ok 15 JOD minimum).
Oczywiście po ostrych negocjacjach ;-)
Pan taksówkarz, lat
60, okazał się być niezwykle rozmowny i opowiedział po drodze
całą historię swojego życia, co też było bardzo pouczającym
doświadczeniem. Dowiedziałam się, że przed wojną w Zatoce
Perskiej większość ludności Jordanii pracowała w Kuwejcie. Pan
ewidentnie tęsknił za starymi czasami i ubolewał nad koniecznością
powrotu do kraju. Podróż ubiegała więc w miłej atmosferze, po
drodze zatrzymał się w sklepie, żebyśmy mogli kupić wodę za
normalną cenę.Oraz żeby pokazać nam, gdzie to znajduje się poziom morza.
sea level (fot. babis)
Współtowarzysz
tego dedykowanego wypadu udał się pływać do hotelu, ja z moim
synem zaś postanowiliśmy postawić na dzikość i poszliśmy w
kierunku wskazanym przez taksówkarza. Miało być gdzieś hen za
hotelem miejsce, w którym da się zejść do wody. I było, wcale
nie jakoś daleko, jedynie 10 minut drogi pieszo. No ale jak wiadomo
Jordania to jeden z tych krajów, w którym chodzenie pieszo zamiast
jeżdżenia samochodem postrzegane jest jako dziwactwo.
tak było (fot. babis)
Krajobraz trochę
jak po wybuchu bomby atomowej, gdzie nigdzie blaszane bungalowy,
chyba dla tych, co chcą popływać na dziko, bez dopłaty. Ale żeby
nie było, tak zupełnie na dziko to też nie jest proste, miejscowi
pilnują i uprzejmie pytają o cel przybycia na plażę. Ja akurat
pływania nie planowałam, chciałam wyłącznie nacieszyć oczy
widokiem i pomacać sól oraz wodę. Syn mój postanowił jeszcze
zamoczyć nogi. Nie udało się, tzn zamoczył, ale nie tylko nogi,
co miało dalsze reperkusje. I tutaj właśnie okazuje się, że
jednak ten prysznic by się bardzo przydał. Bo mój małoletni jakoś
niepostrzeżenie zamoczył także część swoją tylnią. No spoko.
Zamoczył, mówi się trudno, wyschnie. Nie wzięłam jednak pod
uwagę, że stężenie soli w wodzie spowoduje, iż materiał
wyschnięty będzie zawierał w sobie po wyschnięciu drobinki soli.
Które potem będą uwierać i obcierać co bardziej wrażliwe części
ciała. No i przez to synuś musiał wracać do Polski bez bielizny,
nie był w stanie założyć nawet takiej bez soli ;-)
Nie narzekał na
szczęście za mocno, ogólnie mu się podobało, ale już
zapowiedział, że następnym razem to on by chciał na pustynię ;-)
Do zrobienia ;-)
Taniocha z tym taksowkarzem, faktycznie. Niestety Jordania z morzem martwym jest w moim odczuciu na bakier. Dużo lepsza infrastruktura jest po drugiej stronie, w Ein Bokek. Plaża publiczna, strzeżona, z prysznicami i bezplatna. Za to w Jordanii slonce piekniej zachodzi, wiec dla kazdego coś miłego :)
OdpowiedzUsuńNastępnym razem będzie trzeba spróbować z drugiej strony ;-)
OdpowiedzUsuń22 year old Accounting Assistant IV Nathanial Kinzel, hailing from Shediac enjoys watching movies like "Edward, My Son" and Gaming. Took a trip to Madara Rider and drives a Ferrari 410S. kliknij tu teraz
OdpowiedzUsuń